Dowiedz Się Kompatybilności Za Pomocą Znaku Zodiaku
Oskary przypominają nam, że filmy „oparte na prawdziwej historii” są bardziej rozrywką niż faktem
Raportowanie I Edycja

Na ekranie pojawia się obraz Freddiego Mercury'ego, gdy Brian May (po lewej) i Adam Lambert z Queen występują na zeszłorocznych rozdaniu Oscarów. (Zdjęcie: Chris Pizzello/Invision/AP)
To musi być czas na Oscara, bo nagle wiarygodność Hollywood staje pod znakiem zapytania. Jeszcze raz.
To stary refren w ostatnich miesiącach poprzedzających wręczenie Oscarów, które co roku są zasypywane biografią i epopejami historycznymi, z których wszystkie walczą o statuetki. Ulubione w tym roku argumenty trafności dotyczą papieży i prasy. Clint Eastwood został pod pręgierzem za atak na media w swoim dramacie „Richard Jewell”, a mający nadzieję na Oscara „Dwóch papieży” Netflixa, wyśmiewano niektórych papieskich purystów, którzy uważali film Fernando Meirellesa za niedokładny i ogłupiony dla komercyjnej publiczności. (Pełne ujawnienie, ja też kpiłem na Jewell, chociaż z powodów osobistych ).
Do moich kolegów krytyków filmowych pytam: Czy nie powinniśmy być tak sumiennymi w filmach „wyszukujących prawdę” przez pozostałe osiem miesięcy w roku? Czy to, czy akceptujemy Oscara jako czystą rozrywkę, tak jak robimy to z letnimi filmami? Trzymanie filmu na wyższym poziomie dokładności ze względu na datę premiery jest nie tylko niesprawiedliwe wobec reżyserów; jest niedokładny dla czytelników i widzów.
Prawda jest taka, że w ciągu 15 lat reportaży i recenzji filmów nigdy nie przeprowadzałem wywiadu z reżyserem filmów fabularnych, który tak bardzo troszczył się o wyjaśnienie faktów w jakimkolwiek filmie „opartym na prawdziwej historii”. Reżyserzy filmów dokumentalnych to zupełnie inna grupa (szczególnie Werner Herzog), ale nie popełnij błędu: montują materiał filmowy z taką samą intencją, jak ich odpowiednicy w filmach fabularnych – aby opowiedzieć fascynującą historię.
Ale od Chrisa Nolana („Dunkierka”) przez Martina Scorsese („Goodfellas”) po Eastwooda, szczegóły zawsze zajmowały miejsce w dramacie. Reżyserzy promujący swoje filmy oparte na faktach, bez wyjątku, powiedzieli mi, że ich praca nie ma na celu nauczania historii (o ile w ogóle, studia uważają, że to śmierć kasowa). Zamiast tego, jak mówią, ich zadaniem jest dokładne uchwycenie emocji, które wypływają z tej historii (reżyserzy uwielbiają słowo zeitgeist). Nawet Tom Hanks, który grał tytułową rolę w bardzo zniesławionym somalijskim pirackim filmie „Kapitan Phillips”, powiedział mi, że ta rola go pociągała, ponieważ uchwyciła klimat życia na morzu, a nie subtelności.
To podejście polegające na uchwyceniu esencji prawdopodobnie nie zmieni się w najbliższym czasie, szczególnie biorąc pod uwagę sukces dwóch filmów w ostatni weekend na Złotych Globach, „1917” i „Pewnego razu… w Hollywood”. W obu przypadkach reżyserzy oparli się na prawdziwych historiach, ale z podejściem zupełnie innym niż konkurenci.
W „1917”, fikcyjnej historii dwóch żołnierzy z I wojny światowej, ścigających się, by zapobiec samobójczemu marszowi, reżyser Sam Mendes zakończył film dopiskiem, który mówi, że film jest poświęcony jego dziadkowi, weteranowi I wojny światowej Alfredowi Hubertowi Mendesowi, który opowiedział swojej rodzinie tę historię niezliczoną ilość razy.
Quentin Tarantino, reżyser „Pewnego razu… w Hollywood”, uwielbia siać spustoszenie w relacjach historycznych. Zakończył „Bękarty wojny” bohaterami zabijającymi Hitlera w erupcji kul i płomieni.
Zrobił coś podobnego w „Hollywood”, biorąc prawdziwy horror zabójstw Charlesa Mansona i dając widzom trzeźwe zakończenie, które woleliby (i że dostają proste cechy).
Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej obsypało oba filmy nagrodami. „1917” zdobył Złote Globy za najlepszy dramat i reżyserię, a „Hollywood” za najlepszą komedię lub musical i najlepszy scenariusz dla Tarantino. „Papieże”, „Irlandczyk” i „Jewell” zostały w dużej mierze zapomniane.
Nawet trzymanie stóp filmu opartego na prawdziwej historii w ogniu faktów wydaje się głupie. Jaka skuteczna rozrywka na pewnym poziomie nie jest oparta na prawdzie? Tak jak każda muzyka czerpie z dźwięków, które zostały zagrane wcześniej, tak też redukcyjne motywy w filmie. „Gwiezdne wojny” to w zasadzie historia ojca i syna. „Casablanca” opowiada o miłości w czasie wojny. Nie możesz mieć uczuć związanych z prawami autorskimi.
Kierownicy Hollywoodu robią wszystko, co w ich mocy, by wskazać na faktyczne wady filmu – o ile pochodzi on z innego studia. Harvey Weinstein był znany z tego, że podbijał prawdziwość filmów innych wytwórni opartych na prawdziwej historii. Nie mogę zliczyć, ilu publicystów szeptało pod nosem, gdy zapytałem o konkurencyjny portret biograficzny lub historyczny: „Słyszałem, że to nie jest zły film. Szkoda, że to nieprawda.
Więc jeśli Hollywood nie zamierza zmienić swojego postępowania, być może musimy. Zarówno „Bohemian Rhapsody”, jak i „Rocketman” są pełne nieścisłości w portretach swoich bohaterów, odpowiednio Freddiego Mercury i Eltona Johna. Ale „Rapsodia”, która ukazała się w sezonie Oscar 2018, przeszła znacznie bardziej rygorystyczne badania niż „Rocketman”, wydany tego lata. Przyglądanie się jednemu nad drugim implikuje problemy z dokładnością, co samo w sobie staje się dziennikarską nieścisłością.
Być może odpowiedzią jest traktowanie filmów opartych na prawdziwych historiach w taki sposób, w jaki traktujemy wiecy polityczne, które są niesamowicie podobne: obaj pozwalają sobie na fakty, aby zdobyć przychylność w dużej mierze tępej publiczności, która nie zawraca sobie głowy patrzeniem samemu ustalać fakty.
Tak więc zadaniem nas jest oglądanie „prawdziwych historii” z ziarenkiem soli wielkości głazu i założeniem, że będą wymagały sprawdzenia faktów. Kto wie? Może nawet poprawić nasze recenzje filmów, boczny pasek porównujący fakty z fikcją.
Czas zadecydować, czy będziemy traktować te filmy jako reporterów czy widzów. Musimy uważać filmy oparte na prawdziwej historii za to, czym naprawdę są: nie dziecięcą pulą faktów, ale trampoliną do głębszej wiedzy. Filmy hollywoodzkie to tylko wróżka.
Krytycy filmowi już wypadli z interesu. Może czas popracować nad pamięcią mięśniową.
Scott Bowles przez 10 lat był hollywoodzkim reporterem i recenzentem filmowym USA Today. Obecnie pisze w hollywoodbowles.com oraz krytyka.pl